środa, 8 grudnia 2021

Historia Pucharu Polski Nordic Walking - Barlinek 2011

Barlinek – przed startem.

Zawody w Barlinku zaplanowano na 10 września. Wybrałem się tam dzień wcześniej, aby obejrzeć trasę wyścigową jaka na nas czekała. Prawdę mówiąc byłem trochę zawiedziony, że nie była to ta sama trasa, co w ubiegłym roku, i to z dwóch powodów. Pierwszym było to, że tamta trasa bardzo mi przypadła do gustu, położona w lesie, blisko jeziora i dzięki temu miała dobre zaplecze – ośrodek wypoczynkowy. Drugim powodem była chęć rewanżu z losem, który nie pozwolił mi ukończyć konkurencji w ubiegłym roku. Wówczas, gdy wyjeżdżałem z Barlinka wiedziałem, że tu jeszcze wrócę odegrać się. Na kwaterę wyszukaną przez Janka Helaka dotarłem wczesnym popołudniem. Szybkie rozpakowanie, przebranie i zaopatrzony w mapkę wyruszyłem na rekonesans trasy, jakże by inaczej ... z kijami. Idąc trochę dziwiłem się, że w Stolicy NW nie spotykam nikogo maszerującego na „czterech kończynach”. Było tak już do końca dnia a dodam, że przespacerowałem naprawdę wiele kilometrów. No cóż, może wszyscy zbierali siły na następny dzień. Szybko dotarłem na miejsce startu, obejrzałem mapkę, włączyłem aplikację endomondo w komórce i ruszyłem na trasę. Na pierwszym rozstaju dróg zauważyłem biało-czerwoną taśmę zawiązaną na pniu drzewa. Oho pomyślałem, zdaje się, że trasa jest wstępnie oznakowana. Leśna szeroka droga to dobre rozwiązanie zwłaszcza na pierwszych kilometrach trasy. Doszedłem do kolejnego rozstaju dróg i tu zorientowałem się, że coś jest nie tak. Brak taśmy był dowodem, że przeoczyłem ścieżkę biegnącą w bok. Porównałem swoją pozycję na GPS z mapką i wiedziałem, że muszę wrócić i jej poszukać. Okazało się, że taśmę zawiązano zbyt głęboko w lesie stąd osoba idąca tu pierwszy raz mogła jej nie zauważyć. Droga wiodła pod górę i tu już była dobrze oznakowana. Potem w dół, mostek nad strumykiem, ścieżka wzdłuż strumyka, trochę dzika ale urokliwa. Staw jeden, drugi. Krajobrazy jak z bajki. 

 




Teraz już nie żałowałem, że zmieniono trasę. Tak malowniczą jeszcze w tym roku nie szedłem. Brakowało tylko „chatki z piernika” bym poczuł się jak w bajce. Za stawami jednak zaczął się trudny odcinek. Stara kamienista droga o długości przynajmniej pół kilometra. Wprawdzie można było iść lewym lub prawym „poboczem” jednak i tak kij od wewnętrznej strony co pewien czas trafiał w kamień, co było niemiłe akustycznie i groziło uszkodzeniem grotu. Na rajd lub trening droga taka może być jak najbardziej, jednak na zawodach nie wiem jak zareagują sędziowie, gdy zauważą że momentami jednym kijem się nie odpycham. Można w takim przypadku liczyć tylko na wyrozumiałość. No i te ... psy. Trzy domostwa, pilnowane każde przez trzy duże, ujadające psy, ganiające za niezbyt wysokim płotem, który z pewnością mogłyby przeskoczyć. Nie patrzę w ich stronę, by nie sprowokować skoku. Mam nadzieję, że jutro je gdzieś przymkną. Za kamienistą drogą skręt w lewo, niemal nawrót i pod górę. No dobrze, może kogoś tu dogonię. Podejście dość długie z małym wypłaszczeniem w środku, ale nie tak wyczerpujące jak w Polanicy. Znów gubię drogę nie zauważywszy wstążki zawieszonej zbyt głęboko w bok ścieżki. Wracam się i odnajduję ją. Ścieżka ponownie wiedzie w dół. Wychodzę na szeroką drogę w okolicach startu jednak około 50 metrów od wskazanego miejsca na mapie. Widocznie na ostatnich metrach znów coś pomyliłem. Endomondo pokazało ponad 7 km, nieźle nadłożyłem drogi. Pożywiam się żelem, piję izotonik i rozciągam, głównie łydki i uda. Drugą rundę po trasie zawodów zamierzam pokonać w bardziej sportowym tempie. Znów włączam Endomondo i ostro ruszam. Teraz już niemal idę na pamięć. Gdy mijam mostek, przypominam sobie że przecież mogłem robić zdjęcia komórką podczas pierwszej rundy. Trudno, to mnie trochę teraz spowolni ale warto. Pod koniec trasy znów gubię „trop” w tym samym miejscu, co poprzednio jednak szybciej to spostrzegam. Wracam na właściwą trasę i po chwili wychodzę na szeroką drogę w miejscu startu dokładnie tam gdzie zacząłem pierwszą rundę. Endo pokazuje teraz pokonany dystans na nieco ponad 5 km. Następnego dnia okaże się, że te ostatnie metry będą doskonale oznakowane taśmami i w miejscu, w którym się gubiłem, będzie dodatkowa agrafka dołożona przez Hanię Słomską, by zapewnić warunek długości pętli równej 5 km. Po powrocie na kwaterę i odświeżeniu się, ruszam w miasto pozwiedzać i zjeść jakiś obiad. Niestety gdy pytam mieszkańców o bar mleczny dowiaduję się, że tego w Barlinku nie uświadczę. Wybieram więc restaurację o miłej nazwie „Wielkopolanka”. Potem trochę spaceruję po miasteczku robiąc fotki i wracam na miejsce noclegu, gdzie wkrótce dojedzie też Janek. Dzielę się tym co zobaczyłem na trasie, a Janek następnego dnia rankiem również robi rekonesans. Przed 10 rano udaję się do Biura Zawodów, by się zweryfikować. Tu na każdym kroku spotykam znajomych. Fotoreporterzy szaleją, zdjęcia pozowane i z zaskoczenia. Będzie co oglądać po zawodach. Otwarcie zawodów uroczyste, z błogosławieństwem i modlitwą.

 

 Jeszcze marsz VIP-ów i start na dystansie 20 km coraz bliżej. Ustawiamy się, ostatnie powitania i uwagi. Jeszcze chwila i nastąpi odliczanie.

Barlinek – zawody



Pierwsze okrążenie rozpoczyna się dość spokojnie. Pod nieobecność dwojga najszybszych (Eli i Jacka) nie ma chyba takiego ostrego szarpnięcia jak z ich udziałem. Ale czołówka i tak idzie dość szybko i powoli buduje sobie przewagę. Jak zwykle wyprzedza mnie wiele osób, choć dzisiaj jest nas mniej niż zwykle. Ktoś pojechał do Austrii na MŚ, ktoś wybrał inne zawody, ktoś chciał może odpocząć. W sumie jest nas 17 osób startujących na dystansie 20 km. Wśród wyprzedzających Justyna mówi mi, że pewnie wkrótce się spotkamy. Mam taką nadzieję, ale przecież z góry przewidzieć wszystkiego się nie da. Na pewno będę walczył do końca i jak zwykle chcę iść swoim równym tempem przez cały dystans. Justyna zostawia mnie daleko za sobą podobnie jak wielu innych. Czasem w takich chwilach może przyjść zwątpienie, czy kogokolwiek uda się dogonić. Ja jednak znam swoje możliwości, idę “swoje” i jak ktoś mnie nie zaskoczy, to nie jestem bez szans.

Po około 2-3 kilometrach dogania mnie czołówka idących na 10 km. Pod koniec okrążenia to samo robią najlepsi z dystansu 5 km, wśród nich Józef Maciej Brzezina. Pierwsze okrążenie kończę z czasem 39:17. Jeszcze na ostatnich metrach widziałem, że doganiam dwójkę idącą na 20 km. Wyglądało jakby młoda zawodniczka i młody zawodnik szli razem. Zawodnik pewnie dużo biega i chyba gdyby szedł sam, to nie dogoniłbym go. Podoba mi się jednak po pierwsze to, że zawodniczka wybrała dystans “dla odważnych”, a więc musi lubi chodzić, a po drugie to, że zawodnik towarzyszył jej do końca dystansu. Kilka sekund straty odrabiam już po około 100 metrach. Po następnych 200 metrach doganiam Justynę. Tak szybko jak ona mi uciekała na pierwszym okrążeniu tak szybko ja teraz jej uciekam. Po chwili dołącza do mnie jakiś zawodnik idący na 10 km. Trochę jestem zdziwiony bo wydaje mi się, że to zawodnik zbyt młody by startować na tym dystansie. Jednak idziemy dość zbliżonym tempem I dochodzi między nami do pewnej rywalizacji. Raz on mnie wyprzedza, potem ja kontruję, zawodnik nie daje za wygraną i po kolejnych 150 metrach mnie wyprzedza. Ciągnę za nim przez pewien czas ale gdzieś na 2 kilometrze tego okrążenia trochę odpuszczam, gdyż tak mogę się szarpać na ostatnim okrążeniu, a nie przed połową dystansu. Cały czas nie tracę jednak kontaktu wzrokowego do tegoż i jeszcze jednego z zawodników idących na 10 km. 

Na agrafce widzę Majkę Antczak-Kretkowską idącą również na 10 km. Wołam do niej, że dziś mnie nie dogoni (choć biorąc pod uwagę, że wystartowała później ode mnie zdawałem sobie sprawę, że jest przecież szybsza) Tak w towarzystwie średniodystansowców dociągam do półmetka. Czas drugiego okrążenia : 39:36. Czas po 10 km: 1:18:53. Wychodzę na trzecie kółko i ... kompletna pustka, nikogo przed i nikogo za mną w zasięgu wzroku. Samotność długodystansowca w pełnej odsłonie. No cóż jestem do tego przyzwyczajony. Pozostał stoper i odzywający się co jeden kilometr “trener” endomondo. Gdy dochodzę do punktu odświeżania z daleka krzyczy do mnie Krzysiek Walczak szalejący na trasie z aparatem fotograficznym: “czy będziesz się polewał ?!” Odkrzykuję, że nie tym razem. Piję tylko wodę, jest ciepło, ale niemal cała trasa w cieniu, więc nie pragnę jeszcze prysznica, zresztą i tak jestem cały mokry. Wychodzę na kamienisty odcinek trasy i ... gdzieś hen daleko (chyba ponad 300 metrów) przed sobą widzę... Tak to jest Małgosia Pogorzelska. Strata olbrzymia ale to, że kogoś widzę jest na pewno bodźcem, by nie odpuszczać. Obok Małgosi widzę jeszcze coś. Tak to biała koszulka. Kto to może być ? Po chwili dociera do mnie, że w białej koszulce szedł także zawodnik z mojej kategorii wiekowej – Marek Szukało.

 
Gdy zaczynam wchodzić na najdłuższe podejście jeszcze ich widzę przez moment, po czym znikają za zakrętem. Ale odrobiłem już dość dużą część straty, choć gdy ja jeszcze szedłem po płaskim oni przecież już wspinali się, więc ten skrót mógł się wydawać pozorny. Ale górki są w takich momentach moim sprzymierzeńcem. Staram się nie zwalniać i gdy zbliżam się do szczytu widzę Małgosię i Marka na agrafce. Jak nie przyśpieszą to już tylko kwestia czasu, gdy ich dogonię, a tego jeszcze sporo na 5 kilometrach ostatniego kółka. Na tej pogoni kończy się trzecie i zaczyna czwarte okrążenie. Czas 3 okrążenia: 40:30. Czas po 15 km: 1:59:23 . Na pierwszych metrach dopinguje mnie Stanisław Przybylak. Mam już tylko 20 sekund straty. Po około 350 metrach dochodzę dwójkę uciekinierów. Małgosia robi mi miejsce bym mógł ich wyprzedzić. Marek rozpoznaje we mnie rywala z kategorii i przyspiesza kroku. Wychodzę na czoło naszej trójki i staram się mocno pociągnąć by zgubić Marka. Mam kilka metrów przewagi, jednak wciąż słyszę za sobą kroki. Będzie ciężko myślę, ale znów zaczyna się małe podejście. Muszę teraz go zgubić, bo inaczej różnie może się skończyć. Ale kroki za mną nie milkną ani na chwilę, trudno też ocenić czy choć trochę się oddalam czy nie. Boję się odwrócić do tyłu, by zdobyta z takim wysiłkiem mała przewaga nie podłamała mnie. W końcu nie wytrzymuję. Odwracam się na moment i widzę ... Małgosię. Ale nie uspokaja mnie to, bo Marek może być tuż za nią schowany za jej plecami. Zbliżam się do szczytu pierwszego podejścia. Tam Krzysiek Walczak oraz lokalny fotograf czyhają, by uwiecznić naszą walkę. Krzysiek głośnym szeptem podpowiada “goni cię”. Nie wytrzymuję po raz kolejny i teraz już widzę wyraźnie, że za mną jest tylko Małgosia. Marek musi mieć już do niej przynajmniej kilkanaście metrów straty. To mnie jeszcze bardziej mobilizuje. Jeśli ucieknę Małgosi to pewnie też ucieknę Markowi, więc ani na moment nie odpuszczam. W tej całej walce nie zauważam, że “endo-trener” zamilkł po 16 kilometrze. Jakieś zakłócenie spowodowało, że według obejrzanego potem zapisu ... przepłynąłem stawy wpław “skracając” trasę o prawie 1,5 km. Gdy po kamienistej drodze zaczynam ostatnie podejście jestem już niemal pewny swego. Gdy dochodzę na szczyt, przy agrafce jeden z sędziów pyta “teraz już dojdziemy, prawda ?”. Odpowiadam z przekąsem “za stary lis jestem na tym dystansie, by nie dojść”. Teraz już z górki, to jest już łatwe, ale cały czas pełna koncentracja. Jedno potknięcie o wystający korzeń i może być “po zawodach”. Jeszcze ostatni doping Hani Słomskiej na ostatnich metrach i koniec – META. Czas czwartego okrążenia 39:54. Czas na 20 km: 2:39:17. Jestem drugi w kategorii wiekowej i dziewiąty wśród wszystkich zawodników i zawodniczek. Wokół mnie Krzysiek Walczak odstawia jakiś taniec z kamerą kręcąc się wokół mnie, ja starając się za nim nadążyć kręcę się wokół własnej osi. Wreszcie dość tych pląsów, medal za uczestnictwo i torba z gadżetami i kolejną okolicznościową koszulką. Widzę wchodzącą na metę Małgosię. No niezłego stracha mi narobiła. Idący na krótsze dystanse a teraz nam kibicujący przyjaciele mówią mi, że czeka na mnie dobry obiad. Zdejmuję czipa i piję dużo wody. Rozmawiam także z Prezesem PFNW, głównie o Barlinku i jego 7-iu trasach. Stąd właśnie nazwa WIELKA 7-ka BARLINECKA. Potem szukam Małgosi, by jej podziękować i pogratulować pięknej walki na ostatnim okrążeniu. Małgosia udaje złość “nie gadam z tobą”. Później jednak porozmawiamy. Gdy przychodzę do szkolnej stołówki Marek wita mnie “o to ten z motorkiem” Obiad rzeczywiście dobry. Pomidorowa, schabowy, ziemniaki, surówka. Miał być jeszcze pączek. Dla nas zabrakło, podobno dzieci zjadły. Niech im będzie na zdrowie. Dekoracje jak zwykle trwają dość długo. Podchodzi do mnie Janek Helak i z uśmiechem oznajmia mi, że w swojej kategorii jest trzeci.
Krzysiek Walczak prosi mnie o pomoc, bym zrobił kilka fotek osobom stającym na podium. Najpierw “piątka”, potem “dziesiątka”, gdy dekoracja zbliża się do “dwudziestki” zaczynam się niepokoić. Sam sobie zrobię zdjęcie ? Nie, Krzysiek pojawia się i przejmuje aparat. Ja swój daję Leonowi Kaczmarkowi, więc fotki na pudle będę miał co najmniej z dwóch źródeł łatwo dostępnych, a przecież jest jeszcze lokalny fotoreporter. 


Po dekoracjach losowanie nagród. Te w większości przypadły gospodarzom. Tym samym zaakcentowali bardzo liczny udział w zawodach w Stolicy NW.


Oryginalna relacja zamieszczona w 2011 roku na blogu #nordicwalkingmk   

W uzupełnieniu tej relacji w klasyfikacji open zwyciężyli:

na 5 km Tomasz Kozakowski (30:56), a wśród kobiet Anna Sas-Bojarska (34:26),

na 10 km Jerzy Bojanowski (1:04:40), a wśród kobiet Beata Boczar (1:09:07),

na 20 km Ireneusz Lubiatowski (2:14:09), a wśród kobiet Teresa Oleszczuk (2:33:28).

Dystans 5 km ukończyło - 148 osób, dystans 10 km - 50 osób, dystans 20 km - 17 osób. 12 osób ukończyło rajd na 5 km. Łącznie uczestniczyło 227 osób.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

parkrun Las Dębiński #28

Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny.    Niestety mroźne poranki nie odpus...