środa, 13 listopada 2019

XVI Bieg i Nordic Walking z okazji Święta Niepodległości

Od 2013 roku 11 listopada spędzam w Baranowie. Poznań niestety nie doczekał się jeszcze godnej imprezy nordicowej upamiętniającej tę rocznicę. Powiem więcej, nie doczekał się żadnej imprezy, w której nordicowcy mogliby wziąć udział. W tej połączonej imprezie dwóch aktywności w ubiegłym roku osiągnęliśmy rekordową frekwencję. Ponad połowa uczestników maszerowała z kijami. Byłem ciekaw jak to wypadnie w tym roku. Limit jest tu niezmiennie 300 osób razem w biegach i w marszu, i dość szybko po zapisach się wyczerpał. Zapisanych nas było 133, więc całkiem nieźle to wyglądało. Problemem imprez bezpłatnych jest zazwyczaj to, że wiele osób, które się zapisują ostatecznie nie dociera na zawody. Próba niwelowania tego poprzez listę rezerwową nie zawsze odnosi właściwy skutek. W tym roku na tej imprezie chyba to zadziałało dość poprawnie, bo ostatecznie wystartowało 278 osób, choć w ubiegłym roku było lepiej, bo wykorzystano rekordowo 292 miejsca. Ostatecznie idących z kijami było nas 126, więc całkiem okazale to wypadło. W tym roku zapowiedziano jedną istotną zmianę. Dystans biegu krótkiego i marszu nordic walking wydłużono do 5 km i zmierzono to nawet bardzo dokładnie. Poprzednio było to około 4 km ale wypadało różnie, raz 3,8 km innym razem 3,9 km zależnie, gdzie ustawiano stolik z nawrotką. Niemal przez wszystkie poprzednie lata pogoda podczas tej imprezy była pochmurna, czasem nawet troszkę pokropiło. W tym roku zapowiadało się podobnie, ale gdy zmierzaliśmy w samo południe do Baranowa zauważyłem, że niebo się nieśmiało przeciera. No i ostatecznie, gdy nastąpił moment startu można powiedzieć, że jak na tę porę roku było dość słonecznie. Wcześniej jak zwykle nie było problemów z odbiorem pakietów startowych w biurze zawodów. Dość długi czas oczekiwania na start upływał na pogawędkach ze znajomymi. Bardzo miłe jest dla mnie, że poprzednia organizatorka tej imprezy od lat niezmiennie podchodzi do mnie, by wymienić kilka słów. Tym razem nie obarczona wieloma obowiązkami  pani Katarzyna wystartowała w marszu nordic walking. Do niemal ostatniej chwili wielu uczestników czekało w szkolnej sali gimnastycznej z powodu chłodu panującego na zewnątrz. Ale i tak ponad 10 minut staliśmy już w pobliżu bramy startowej, gdyż starty odbywały się konkurencjami w odstępach 5 minutowych.





Najpierw wybiegli uczestnicy na dystansie 7,5 km, potem 5 km i na końcu pasjonaci nordic walking również na 5 km.



Ustawiłem się jak zazwyczaj w najdalszych rzędach, by nikogo nie blokować moją nie najszybszą prędkością. Założenie dla mnie było z pozoru proste, choć każdy kto bierze udział w zawodach wie, że tak wcale nie jest. Musiałem iść, nawet jak na mnie, spokojnym tempem. Dwa tygodnie wcześniej nadwyrężyłem łydkę i praktycznie dwa tygodnie musiałem odpoczywać, gdyż ból umożliwiał właściwie tylko kuśtykanie. Dopiero w sobotę na rajdzie pozwoliłem sobie na dłuższą przechadzkę. I niestety uporczywość padającego deszczu spowodowała, że pod koniec przyspieszyłem wyraźnie, by szybciej znaleźć się w suchym miejscu. No i to nie podziałało zbyt korzystnie, bo na 100 m przed metą rajdu znów poczułem jakiś mały dyskomfort. Iść spokojnym tempem, gdy wszyscy rwą do przodu jest naprawdę trudne, ale na szczęście jakoś za bardzo się nie podpalałem.

Tempo kontrolowałem stoperem i komunikatami z endomondo . Wynikało z nich, że było bardzo równe i oscylowało blisko 10min/km. Trasa jak zawsze o niezbyt przyjaznym podłożu, więc wybrałem moje pierwsze (nie żal grotów) kije i postanowiłem iść na ostro. Później na dość długiej alejce asfaltowej wzdłuż jeziora żałowałem jednak, że nie wziąłem nakładek, gdyż asfalt jest tu całkiem dobry, a od stukotu grotów bolały uszy. Na nawrotce usłyszałem, że ktoś idący przede mną z zegarka odczytał równe 2,5 km. Przed nawrotką szliśmy lekko pod górkę, teraz więc było lekko w dół.

Najtrudniejszy fragment czekał nas jednak na ostatnim kilometrze, gdzie były dwa podejścia przedzielone wypłaszczeniem. Na tym pierwszym szczególnie stromym po raz pierwszy odczułem jego dużą uciążliwość dla moich płuc. Niestety płyn w opłucnej nadal zalega i ogranicza nieco moją wydolność oddechową, Na wypłaszczeniu bardzo głęboko oddychałem. Drugie, finiszowe podejście jest nieco lżejsze.




Czas netto jaki osiągnąłem 50:56, brutto 51:15. Za metą piękny medal i ...prosto do stołówki na smaczną grochówkę. Jedyny mały zgrzyt, nie zacierający jednak pozytywnego odbioru imprezy, to pazerność na "ciastki" wielu uczestników, dlatego dla innych ich zabrakło. Po posiłku odbiór bluzy z depozytu i oczekiwanie na dekoracje i losowanie nagród.

Nagród było bardzo dużo i godnych uwagi, i mniej godnych uwagi, ale prawie każdy z czymś wyszedł, jeden czy drugi z rowerem inny z eleganckim długopisem :) Wszystkie zdjęcia do pobrania z albumu na moim profilu facebookowym.     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

parkrun Las Dębiński #28

Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny.    Niestety mroźne poranki nie odpus...