Jest sobota ... 101 sobota z parkrun. Tak jak lubię najbardziej, dojechałem do naszego Lasu rowerem. Na szczęście nie padało, choć wilgoć unosiła się w powietrzu i groziło to deszczem w każdej chwili. Ale silny wiatr, który w nocy powywracał kontenery na śmieci wiał mi w twarz podczas jazdy, więc przyjemnie to było tak średnio. Na miejscu najpierw obowiązki, a więc odprawa debiutantów, potem przyjemności. Najpierw odbiór dyplomu za 100 bieg, następnie start w biegu. Przed startem zdążyłem zrobić także kilka fotek uczestnikom. Trochę nas podczas pierwszych minut biegu/marszu pokropiło ale pod koniec nawet słońce zaczęło przez "woalkę" chmur nas podglądać. Podczas marszu pozwoliłem sobie na samolocik. Podobnie jak poprzednio na ostatnim kilometrze udało mi się pokonać kilkaset metrów stylem nordic jogging. Chyba będę starał się wydłużać tak pokonywany dystans, ale wszystko zależy od dyspozycji dnia. No i będę robił to na razie tylko na ostatnim kilometrze, by przedwcześnie nie wyczerpać sił. Ostatni kilometr i tak muszę dojść do mety i tak, więc na pewno ukończę bieg, a przedwczesne harce mogłyby sprawić kłopot w końcówce, a nie chcę po drodze odpoczywać, bo szanuję czas i cierpliwość oczekujących mnie na mecie. Czas netto jaki osiągnąłem tego dnia 49:19. Brutto zmierzono mi 49:29. Trochę zamarudziłem przy starcie stąd taka stosunkowo duża różnica. Caynax najpierw zaspał, potem nadrabiał dystans. W rezultacie nawet dość go dobrze zmierzył, choć śladu trasy nie zamieszczę, bo woła o pomstę do nieba. No ale pozytywne, że "uczy" się tej trasy, mozolnie ale do przodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz