Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny.
Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny.
W niedzielę uczestniczyłem w "babskim rajdzie" zorganizowanym przez GOSiR Komorniki. Gosir w tym roku wychodzi na zewnątrz do podległych sołectw. Tym razem spotkaliśmy się Plewiskach na marszu z okazji Dnia Kobiet.
Obiektywnie trzeba powiedzieć, że w tym miejscu brak atrakcyjnej trasy do uprawiania nordic walking. Jedyna możliwość to pomaszerować polną drogą w kierunku Głuchowa i autostrady. Drogę prostą jak strzelił wśród pól urozmaica jedynie aleja wierzb ciągnąca się na małym jej odcinku. W dodatku nawierzchnia drogi wysypana jest kamieniami, że stopy wykręcają się we wszystkich możliwych kierunkach. Jedynym punktem szczególnym jest przecinająca drogę rzeka Wirenka. Nie wiem dlaczego tak szumnie nazwano ten strumień, ale faktem jest, że jest to dopływ Warty i ma 18 km długości.
W marszu uczestniczyło około 50 osób ale nie wszyscy szli z kijkami. Część osób traktuje te spotkania turystycznie i towarzysko, wówczas o żadnym nordic walking nie może być mowy. Choć oczywiście prowadząca nas instruktorka robi co może, serwując mniej więcej co kilometr różne ćwiczenia wzmacniające i doskonalące technikę.
Pogoda była średnia. Najważniejsze, że nie padało i nie było mocnego wiatru, bo na odkrytym w pełni terenie dałyby się pewnie we znaki. Spotkanie zakończyło się w Domu Kultury REMIZA, gdzie poczęstowano nas żurkiem i domowym ciastem. Panie dostały też tulipany oraz wiele z nich otrzymało upominki, które były losowane.
Mam dość! Tych mroźnych poranków... Powstała nawet taka myśl w mojej głowie, by jeden parkrun odpuścić, a za tydzień może będzie cieplej. I nawet miałem do tego sprzyjające warunki, bo wolontariat polegający na sprawdzeniu trasy obskoczyłem dzień wcześniej, czyli w piątek. A drugą myślą było, by pójść na parkrun z kijami, tam nie startować, tylko robić uczestniczkom i uczestnikom zdjęcia, a następnie wrócić do domu, oczywiście także w stylu nordic walking. Miałbym wówczas 10 km treningowo, a nie 5 km startowo. Ostatecznie jednak odpuściłem te pomysły i nastawiłem budzik na bardzo wczesną godzinę, by zrobić rozruch przed startem. Rozruch 2,6 km zrobiłem tak, by o siódmej zjeść śniadanie. Potem szybkie mycie, i zmiana ubioru dostosowanego zarazem do jazdy rowerem i do startu w parkrunie.
Zabrudzony od ziemi, dlatego ledwo błyszczący. Czyżby? Nie, to chyba niemożliwe. Schyliłem się i zaraz szybko wyciągnąłem także mój klucz od mieszkania, by porównać wzór ząbków. Tak, to był mój klucz, który zgubiłem tu pod koniec września. W tym miejscu dostrzegłem wówczas, że z mojej smyczy, na której wisiały dwa klucze: od mieszkania i od zabezpieczenia antykradzieżowego roweru, ten pierwszy zniknął. Patrzyłem wówczas pod nogi i nawet rozgarniałem butem ziemię w tym miejscu i nic. Potem szukałem także klucza na trasie, ale nie znalazłem. Warto jednak było być cierpliwym i startować czyli przyjeżdżać tu regularnie. Po przeszło 5 miesiącach klucz się odnalazł, najwyraźniej czekał na mnie, bo jeśli stawiałem tu rower, to jednocześnie blokowałem to miejsce i nikt inny nie mógł go znaleźć. Dawno się pogodziłem z tamtą stratą, a dzisiaj taka niespodzianka. Gdybym dzisiaj nie przyjechał, kto wie czy i kiedy bym go odnalazł, bo przecież ktoś mógł go nieświadomie wkopać głębiej w ziemię. Ponieważ podczas biegu nie wypełniałem już żadnych funkcji wolontariackich, mogłem uradowany tym przypadkiem oddać się pstrykaniu fotek przed startem.
Dzisiejsza edycja dedykowana była paniom, które podczas ogólnej odprawy przed biegiem nagrodziliśmy oklaskami. Potem standardowa rozgrzewka z okrzykiem i podskokiem całej naszej wesołej grupy uczestników, i podążyliśmy na linię startu.
Niewątpliwie poranny rozruch odniósł skutek i ból piszczeli mi dzisiaj nie dokuczał. Jednak czasem zmagam się także z bólem kręgosłupa podczas takich szybkościowych prób, więc dzisiejszy wynik nie był jakoś specjalnie lepszy od poprzedniego. Czas netto 52:18, brutto 52:34. Tu muszę dodać, że jestem pod wrażeniem "naszych" pań. Nie wiem, czy w jakimkolwiek parkrunie bierze udział taki ich odsetek jak u nas. Podczas, gdy na ogół w biegach proporcje panów do pań oscylują wokół stosunku 70/30 na korzyść panów, u nas w sobotę było 45% pań. I niewątpliwie duża w tym zasługa startujących pań z kijkami, bo wiadomo, że w tej dyscyplinie proporcje są dokładnie odwrotne, a w naszej lokalizacji chodzących osób z kijkami jest najwięcej w Poznaniu.
W niedzielę poszedłem w Rajdzie Walentynkowym organizowanym przez GOSiR Komorniki. Bardzo cieszę się, że te rajdy powoli odradzają się po przerwie pandemicznej i w tym roku zaplanowano podobne rajdy w każdym miesiącu. Tym razem spotkaliśmy się w Chomęcicach. Start i meta umiejscowione były w Domu Kultury "Koźlak". Trasa miała 7 km. Wiodła polną drogą nad Jezioro Chomęcickie, na plażę, a następnie na położone w pobliżu lasu pole biwakowe. Na rajd pojechałem razem z przyjaciółmi - Dorotą i Staszkiem. Rajd cieszył się dużym powodzeniem i wzięło w nim udział około 60 osób. Z racji zróżnicowanego poziomu kondycji uczestników tempo nie było zawrotne, a nawet trudno go nazwać rekreacyjnym, nawet dla mnie (czułem się w tym gronie niemal jak wyczynowiec). Ale niewątpliwie potrzebne są i takie dni kiedy tempo jest najmniej ważną sprawą, a ważne są spotkanie z przyjaciółmi, piękna niemal wiosenna aura, wspaniała radosna atmosfera. Co do wiosny, to nie zabrakło i takich akcentów. Gdy doszliśmy do półmetka rajdu, nad głowami przeleciała nam para bocianów. Tego chyba się nikt nie spodziewał. Na trasie nie zabrakło różnych ćwiczeń doskonalących technikę, a po powrocie czekała na nas kawa i dużo słodkości.
Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny. Niestety mroźne poranki nie odpus...