piątek, 4 czerwca 2021

Historia Pucharu Polski Nordic Walking - Gdańsk 2011- wspomnienie

 

PUCHAR POLSKI NORDIC WALKING – FINAŁ – GDAŃSK 2011

Przed startem.

Tradycyjnie, gdy zawody odbywają się daleko od Poznania, pojechałem na nie dzień wcześniej i czas dany mi w to przedstartowe popołudnie wykorzystałem na rekonesans trasy. Wieczorem przed wyjazdem wrzuciłem jeszcze na fb, że jak by kto miał ochotę potrenować wspólnie na trasie to zapraszam. Rano 7 października znalazłem informację od Sławka Marusińskiego, który wprawdzie nie startuje w zawodach (ma inny cel – przygotować się do pielgrzymki drogą św. Jakuba z Lourdes do Santiago de Compostela), jednak jest bardzo aktywnym Nordic walkerem, regularnie też biegającym (jest szansa, że zaliczy może wiosną któryś maraton), że chętnie dotrzyma mi towarzystwa podczas treningu.

Okazuje się, że obecnie w Polsce dojazd gdziekolwiek i jakimkolwiek środkiem lokomocji bywa nieco stresujący. Ponieważ kolej oferowała dojazd niemal pod sam hotel, w którym miałem nocować, więc ją wybrałem. Wszystko szło dobrze do Bydgoszczy. Tam niestety postój trwał ponad 40 minut. Kolej Transsyberyjska za cara pewnie nie miała tak długich postojów, a tu XXI wiek i wygląda to niewesoło. Okazało się jednak, że kolej ma tak skalkulowane czasy jazdy, że ... dojeżdża planowo. Prawdopodobnie czy trzeba czy nie trzeba, swoje na stacjach pociąg odstać musi, by nie przyjechać za wcześnie. Tak więc planowo po 6 godzinach zajechałem na stację Gdańsk – Oliwa, gdzie przesiadłem się na SKM do Żabianki. Po chwili poszukiwałem już swojego Hotelu OPO, co było dość łatwe, gdyż z dworca wychodzi się wprost na obiekty AWF i położony wśród nich hotel. Telefonicznie skontaktowałem się ze Sławkiem i umówiliśmy się na 16.00. Miałem jeszcze ponad godzinę czasu, więc w położonej w pobliżu stołówce zjadłem studencki obiad. Trasa zawodów położona jest dość blisko hotelu, więc po kilku minutach weszliśmy w piękny Oliwski Las i pozostało obrać tylko właściwy kierunek marszu. Trasa była całkowicie otaśmowana, co pozwalało nie korzystać z wydrukowanej mapki. Wydało mi się, że start winien być na szerszej ścieżce, by umożliwić łatwiejsze wyprzedzanie w tłoku, który jest na początku wyścigowego marszu, więc w tym kierunku podążyliśmy. Trasa początkowo dość łagodnie pięła się w górę, ale na całej długości była dość urozmaicona. Wielokrotne podejścia i zejścia powodowały jednak, że nasze tempo nie było rewelacyjne. Spowalniały nas prawdopodobnie podejścia, a na zejściach nie przyspieszaliśmy, więc nasze tempo oscylowało w okolicach 10-11 minut/km. Szliśmy dość bezmyślnie zdając się na taśmy i cały czas rozmawialiśmy. Znamy się ze Sławkiem z netu pewnie już z 1,5 roku, ale osobiście spotkaliśmy się właśnie w to piątkowe popołudnie po raz pierwszy. W pewnym momencie jednak wśród tych taśm zgubiliśmy drogę. Otóż w jednym miejscu trasa zawodów niemal stykała się z samą sobą i to nie mogło być jeszcze właściwie oznakowane, gdyż trzeba by ścieżkę w dwóch miejscach przegrodzić taśmą, co przeszkadzałoby licznie trenującym na tym terenie kolarzom. My przez nieuwagę poszliśmy w tym miejscu na krzyż, co spowodowało u nas pewną konsternację, gdy doszliśmy po chwili w to samo miejsce. Straciliśmy tu parę minut zastanawiając się nad dalszym kierunkiem marszu, aż wreszcie Sławek zdecydował, w którą stronę pójdziemy. Popatrzyliśmy na GPS-y i po kilkunastu krokach wiedzieliśmy, że wróciliśmy na właściwą trasę. Po kilku minutach spotkaliśmy idącą nam naprzeciw dużą grupę z ... Hanią Słomską na czele. Ostatnia lustracja trasy dzień przed zawodami i jak się okazało kontrola jej długości, by nie zabrakło dystansu na 5 kilometrowej pętli. Dowiadujemy się też, że na zawodach jednak pójdziemy w odwrotnym kierunku. Chodzi o to by podejście było bardziej strome, a zejście łagodniejsze. To jest bezpieczniejsze przy schodzeniu, no i okazało się, że idąc w tę stronę lepiej widoczne są wystające na ścieżce korzenie. Później spotykamy jeszcze grupę z Lubina, która również postanowiła zapoznać się z trasą zawodów. Gdy kończymy pętlę Sławek proponuje ponowne jej przejście właśnie w kierunku zgodnym z zawodami. Nie mam nic przeciwko, nasz marsz ma charakter rekreacyjny, więc nie powinien mnie bardzo zmęczyć. Nasze tempo jest podobne mimo, że teoretycznie podejścia są trudniejsze bo bardziej strome. Trasa ma trochę charakter interwałowy. Powoduje to, że po wejściu na górkę ma się ochotę odpocząć, gdy tymczasem na zawodach będzie trzeba ciągnąć mocno do następnej górki. Z międzyczasów widać, że najłatwiejszy i najszybszy będzie ostatni kilometr, gdzie trasa będzie prowadzić najpierw łagodnie w dół a następnie płasko. Na moim profilu endomondo można zobaczyć oba przejścia.

Po treningu Sławek towarzyszył mi jeszcze do Hali Widowiskowo Sportowej, gdzie odebrałem czip i numer startowy, weryfikując się na liście startowej. Rozmawiam tu z wieloma nordikowymi przyjaciółmi pracującymi przy organizacji zawodów lub w nich startującymi. Znów spotykam Hanię Słomską, z którą długo rozmawiamy o trasach i regulaminach zawodów. Cały czas się wszyscy uczymy tego nowego “sportu”, więc wymiany poglądów na tematy związane z zawodami są bardzo cenne zarówno dla sędziów jak i zawodników. Jak by nie patrzeć, to nordikowe ściganie zawsze będzie kontrowersyjne, można by powiedzieć, że z samego założenia. Dla mnie Nordic walking i zawody Nordic walking to dwie zupełnie różne sprawy. Myślę, że podobnie czuje wielu instruktorów i entuzjastów NW. Chodzi więc też o to, by tych kontrowersji i niebezpieczeństw dla walkerów było jak najmniej. Dopiero około 20-stej wracam do hotelu. O 21-szej dojeżdża Janek Helak.

W sobotę rano idę na śniadanie w stołówce, po nim krótki spacer. Janek wychodzi nieco wcześniej chcąc obejrzeć całą trasę. Przed 11-stą razem udajemy się w kierunku startu. Tu spotykamy wielu znajomych i przyjaciół. Dzięki Jadwidze Grochowalskiej nie musimy korzystać z depozytu. Miło widzieć Mirka Bierkusa, który zawody nordikowe zaczął traktować bardzo wybiórczo i okazjonalnie, przerzucając się na współzawodnictwo biegowe. Imprezę oficjalnie otwiera Prezes PFNW pan Olgierd Bojke. Odegrany zostaje hymn państwowy, co nadaje imprezie bardzo uroczysty charakter, na miarę zawodów międzynarodowych. Wszak te finałowe zawody Pucharu Polski są jednocześnie zawodami o Puchar Świata. Podczas całej imprezy obecni są sportowi patroni Pucharu Polski, mistrzowie olimpijscy Leszek Blanik i Adam Korol. Wszyscy chcą mieć z nimi zdjęcie. Oni bardzo chętnie pozują także z nami, 

później idą w marszu VIP-ów, by w końcu wystartować także w zawodach. Cały czas wszyscy się rozgrzewają wykonując różne ćwiczenia. 

Idę jeszcze choć troszkę potruchtać. Zbliża się południe. Powoli udajemy się na linię startu i mety. Pierwsze linie już zajęte, staję chyba w czwartej lub piątej. Włączam endomondo, by zarejestrować marsz i czekam na ostatnie odliczanie w tym roku w imprezie tak dużej rangi.


 

Zawody.

Na starcie jest nas więcej niż zwykle. Tylko Mistrzostwa Polski miały porównywalną liczbę zawodników startujących na 20km. Można by nawet powiedzieć, że zawody w Polanicy-Zdrój to były oficjalne “Mistrzostwa Południa”, a zawody w Gdańsku to nieoficjalne “Mistrzostwa Północy”. Najliczniej jest obsadzona kategoria wiekowa, w której startuję. Jest tu trzech zawodników bardzo mocnych aspirujących do czołowych miejsc wśród wszystkich startujących i czterech zawodników o podobnym poziomie szybkości poruszania się z kijami. Tu walka będzie zapewne zacięta zarówno o miejsca na pudle jak i o miejsca od 4 do 7. Zapowiada się więc bardzo interesujący wyścig. Startujemy jak zwykle bardzo mocno ale równocześnie spokojnie.

 


Ścieżka po chwili zaczyna się zwężać. To niestety utrudnia wybór optymalnej drogi poruszania się, trzeba iść taką stroną jaka nam przypada. Będzie tak dopóki nie rozciągniemy się w długi peleton. Gdy robi się szerzej zawodnicy i zawodniczki idące za mną zaczynają mnie powoli wyprzedzać. Odchodzi mi jak zwykle Justyna Zawiszewska, a także Janek Helak. Do ucieczki Justyny jestem przyzwyczajony, jednak Jankowi nie tak często się to udaje, musi być więc w dobrej formie i dyspozycji. A ja przecież wcale nie idę wolno. Mimo to wyprzedzają mnie kolejni walkerzy. W pewnym momencie wydaje mi się, że idę już ostatni w całej stawce startujących na 20 km. Kontrolnie odwracam się przez lewy bark do tyłu i na łuku ścieżki widzę idącą za mną kilkanaście metrów Marię Zawadzką. No to chyba idę swoje i nie jest tak źle jak przypuszczałem, bowiem Maria również nigdy nie odpuszcza i idzie na maxa. Nie wiedziałem wówczas, że za Marią szły jeszcze trzy zawodniczki. Niemniej wśród mężczyzn byłem w tym momencie ostatni.

W pewnym momencie dościga mnie ... Mirek Bierkus. Jestem trochę zdziwiony, gdyż Mirek idzie w czołówce startujących na 10 km. Na starcie nie zwróciłem uwagi, że go nie było wśród długodystansowców. Idziemy cały czas w lesie i startujący na moim dystansie uciekli mi dość daleko, toteż nie mam kontaktu wzrokowego z ewentualnymi rywalami. Jestem do tego tak bardzo przyzwyczajony, że zbytnio się tym nie przejmuję, przynajmniej do czasu.

Gdy zbliżam się do mety pierwszego okrążenia ze zdziwieniem jednak spostrzegam, że nikogo nie doganiam. Nie widzę też ani Justyny ani Janka, których znam najlepiej i powinienem chociaż mieć ich już w zasięgu wzroku. Dopiero tuż przed nawrotem widzę kilkadziesiąt metrów przede mną Jurka Bojanowskiego. 

 


Pierwszy raz staruje na 20 km, na swojej 10-ce ma już zapewnione drugie miejsce w generalce PP i teraz eksperymentuje na najdłuższym dystansie ... idąc boso. Czas pierwszego okrążenia na 5 km : 41:38 jest dla mnie jak najbardziej zadowalający, choć nie rewelacyjny. W tym momencie jestem 32 wśród wszystkich 36 startujących. Zaczynamy znów powoli wspinać się na pierwszy kilometr pętli.

Mniej więcej około 6 kilometra doganiam Jurka, który pyta na jaki czas idę. Dla mnie zwyczajowym czasem jest 2:40:00, więc tak odpowiadam. Wkrótce zauważam trójkę idącą w niewielkich odległościach od siebie. Wśród idącej trójki jest Janek. Doganiam ich w momencie, gdy mnie doganiają kolejni startujący na 10 km. Robi się nieco tłoczno. Z rywalami mojego dystansu nie ma problemu, jednak średniodystansowcy koniecznie chcą mnie wyprzedzić. Niemal do końca drugiego okrążenia będziemy walczyć nawzajem się mobilizując.

  

Czas drugiego okrążenia : 39:36 jest wyraźnie lepszy. Czas po 10 km : 1:21:14. Przesuwam się na 28 miejsce wśród całej stawki zawodników i zawodniczek. Niedaleko przede mną idzie Łukasz Sorn. Jestem już dość blisko niego. Jednak po kolejnym kilometrze widzę, że powiększył nade mną przewagę. Nie bardzo rozumiem dlaczego. Widocznie nie tylko ja chcę przyspieszyć. Widzę, że wyprzedził zawodniczkę, którą ja też wkrótce doganiam. W drugiej części tego trzeciego kółka znów doganiam trójkę zawodników idącą blisko siebie. Oprócz Łukasza są to Wanda Śliwka i Krzysztof Tymiński. Jestem dobrze rozpędzony, więc wyprzedzam ich z marszu, bez czajenia się na najlepszy moment. Krzysztofa najtrudniej mi jednak było później zgubić. Do końca trzeciego kółka trzymał się bardzo blisko. Wciąż jednak brakowało mi Justyny. Czyżby aż tak dobrze maszerowała, że jej nie dogonię. Na długiej prostej przed końcem kółka jednak ją dostrzegam. Ale podziwiam, w porównaniu do Barlinka wytrzymała moje mocne tempo o całe 10 km dłużej. 

 

Już teraz na trasie są tylko zawodnicy idący na 20 km. Na nawrocie nie ma więc tłoku i Arek Kozak komentujący przebieg wydarzeń na trasie mówi kilka zdań o każdym zawodniku mijającym punkt kontroli czasu. Najpierw przedstawia Justynę “zapraszającą wszystkich” na zawody do Tucholi (już 22 października). Później swoją laurkę otrzymuję także ja, za wypowiedzi na forach internetowych. Podobno organizatorzy zawodów chętnie korzystają z moich “rad” tam wypowiadanych. 


Jeszcze nawrót, czas trzeciego okrążenia : 39:35. Czas po 15 km : 2:00:49. Jestem już na 24 miejscu. Na podejściu doganiam wreszcie Justynę. W dali widzę niebieską koszulkę. Kolejny cel, który mogę dogonić. Ale nie szarżuję. W zasadzie to nawet trudno by było ze względu na i tak interwałowy charakter trasy. Idę więc cały czas swoim tempem. Podobnie jak Justyna zaczynam odczuwać zmęczenie górkami. Ale ciągnę ile mogę do przodu. Dzięki temu stratę minuty i 20 sekund odrabiam gdzieś w połowie pętli. W tym momencie nie wiedziałem, że wyprzedzam Jacka Witkowskiego, zawodnika z mojej kategorii wiekowej. Jacek jest jednak o 5 lat młodszy i to mnie nieco zmyliło. Przed sobą daleko widzę kolejną niebieską koszulkę. Nie, to za daleko, nie jestem w stanie dogonić, po prostu niemożliwe. Ale wciąż idę swoim tempem. I ... chyba się trochę zbliżam. Zawodniczka przede mną idzie jednak bardzo szybko i zaczyna doganiać zawodnika idącego przed nią. Ja również nie zwalniam, nie myślę jeszcze o finiszu. Czy z kijami można finiszować ? Na kilometr przed metą mam do zawodniczki około 30 metrów straty . W biegu to niewiele, ale w marszu trudniejsze do zniwelowania. Chcę dociągnąć do mety tuż za tą dwójką mnie wyprzedzającą. Jednak na około 100 metrów przed metą doganiam Beatę Niewińską. 


Najlepsze, że nie wiem jeszcze, że jesteśmy znajomymi z dzienniczka treningowego run-log. Zawodnik idący 10 metrów przed Beatą ogląda się do tyłu. To Krzysztof Szczodrowski, również zawodnik z mojej kategorii wiekowej. Chyba jest trochę zdziwiony moim pojawieniem się. Ja już finiszuję ile sił we wszystkich mięśniach. Powietrze łapię jak sprinter na 100 m. Krzysztof nie daje za wygraną, też przyspiesza.

Ja jednak jestem rozpędzony jak chyba nigdy w życiu. Jakub Kortas sędziujący na tych ostatnich metrach wychodzi na środek ścieżki, by nas rozdzielić, gdyż podobno zaczęliśmy się przyciągać jak magnesy. Mijamy go niemal równocześnie.

Ja jednak jestem bardziej rozpędzony i zdobywam metr, i drugi przewagi, i wpadam na metę 1 sekundę przed Krzysztofem. Niewiarygodna pogoń zakończona dla mnie ogromnym sukcesem.  

Czas czwartego okrążenia : 39:40. Czas na 20 km : 2:40:29. Jestem 20 wśród 36 startujących.

Za chwilę kolejni uczestnicy kończą najdłuższy dystans.  







I jeszcze jedna wręcz niewiarygodna rzecz. Trzy ostatnie okrążenia zmieściłem w różnicy czasu 4 sekund. Chodzę chyba jak zegarek :) I dowiodłem tego nie pierwszy raz. Zawsze te różnice czasu poszczególnych okrążeń u mnie nie są wielkie. W Polanicy np. trzy ostatnie kółka zmieściłem w różnicy 13 sekund. Walka z Krzysztofem o 5 miejsce w kategorii wiekowej była pewnie najbardziej emocjonującym momentem wyścigu na 20 km. Obaj mieliśmy tu swoich kibiców, którzy dopingowali nas na ostatnich metrach. Krzysztof jest zawodnikiem z Trójmiasta, więc pewnie rodzina i znajomi krzyczeli za nim. Ja miałem Sławka Marusińskiego, który mi kibicował przez całe zawody oraz znajomych i przyjaciół, którzy wcześniej zakończyli swoje dystanse Pucharu Polski. Opieram się o barierkę naprzeciw Sławka. Rozciągam łydki, łapię oddech. Do barierki dochodzi również Krzysztof. Obaj nie wiemy co powiedzieć. Chyba jesteśmy zaskoczeni całą sytuacją. Gdy przed zawodami analizowałem jego czasy na nieco krótszych dystansach uzyskanych w innych zawodach, wydawało mi się, że mamy zbliżone możliwości na dystansie 20 km. Nie spodziewałem się jednak, że walka będzie tak zacięta i wyrównana na ostatnich metrach. Dla takich chwil warto startować w zawodach i to niezależnie czy w takim pojedynku się wygra czy nie, i niezależnie czy walczy się o 1-e, 10-te czy 100-tne miejsce. Gratulacje Krzysztofie za piękną rywalizację, życzę wielu nordikowych sukcesów, a w następnym wyścigu wynik może być przecież zupełnie inny.


Medal za uczestnictwo, torba z gadżetami czyli “federacyjną” koszulką i bon na tradycyjny obiad ze schabowym na czele. Odbieram z “depozytu” Jadwigi mój plecaczek i przebieram mokrą koszulkę. Idę do namiotu zjeść. Justyna, która też już dawno przekroczyła metę, macha do mnie i robi miejsce przy stole. Nie trzeba się spieszyć. W Pucharze Świata nie stanę na pudle. Dopiero generalka Pucharu Polski będzie dla mnie miłym zakończeniem. Do obiadu gorąca herbata. Jest zimno, więc chętniej się ją pije niż chłodną wodę. Potem jeszcze gorąca kawa. Podczas dekoracji Pucharu Świata zaczyna przelotnie padać. Chowamy się do namiotu. Wiem już, że za drugie miejsce w generalce dostanę pamiątkowy puchar. Dekoracje idą sprawnie i szybko. W końcu staję na “swoim” pudle i otrzymuję srebrny puchar i medal w kategorii K40+ na dystansie 20 km. 


Jeszcze pamiątkowe zdjęcia z innymi uczestnikami pucharowych zmagań.

 


Wielu z nich podobnie jak ja było na niemal wszystkich imprezach. Teraz dziękujemy sobie za rywalizację i myślimy już o przyszłorocznej edycji.

Jeszcze Maria sympatyczna zawodniczka z Lubina, znana w całej Polsce, chce mieć ze mną wspólne zdjęcie, ... oczywiście z całkowitą wzajemnością :)

Na podsumowanie Pucharu Polski 2011 przyjdzie jeszcze czas, tymczasem z Jankiem, który w kategorii M50+ zajął trzecie miejsce w generalce, myślimy już o powrocie do Poznania.

PS Do tej relacji z 2011 roku dopisuję suplement z kilka informacjami.

Zawody odbyły się 8 października 2011 roku.

Na dystansie 20 km zwyciężył Bogusław Barbużyński z czasem 2:07:27. 

Druga i jednocześnie pierwsza wśród kobiet była Elżbieta Wojciechowska z czasem 2:08:20.


Na dystansie 10 km zwyciężyli Bartłomiej Skowron 1:02:53 i Beata Boczar 1:08:55.

Na dystansie 5 km zwycięzcami zostali Tomasz Kozakowski 31:49 i Aldona Bon-Pantkowska 36:15. 

W kategorii osób niepełnosprawnych najlepsze czasy uzyskali Mirosłąw Olszewski 34:51 i Jadwiga Grochowalska 39:54.


Dystans 20 km ukończyło 36 osób, 10 km 81 osób, 5 km 132 osoby. Łącznie uczestniczyło 249 zawodniczek i zawodników, 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

parkrun Las Dębiński #28

Tak jak przed tygodniem rankiem zrobiłem rozruch. Troszkę krótszy tym razem, ale jednak dość skuteczny.    Niestety mroźne poranki nie odpus...