PUCHAR POLSKI
NORDIC WALKING – FINAŁ – GDAŃSK 2011
Przed startem.
Tradycyjnie, gdy zawody
odbywają się daleko od Poznania, pojechałem na nie dzień
wcześniej i czas dany mi w to przedstartowe popołudnie
wykorzystałem na rekonesans trasy. Wieczorem przed wyjazdem
wrzuciłem jeszcze na fb, że jak by kto miał ochotę potrenować
wspólnie na trasie to zapraszam. Rano 7 października znalazłem
informację od Sławka Marusińskiego, który wprawdzie nie startuje
w zawodach (ma inny cel – przygotować się do pielgrzymki drogą
św. Jakuba z Lourdes do Santiago de Compostela), jednak jest bardzo
aktywnym Nordic walkerem, regularnie też biegającym (jest szansa,
że zaliczy może wiosną któryś maraton), że chętnie dotrzyma mi
towarzystwa podczas treningu.
Okazuje się, że
obecnie w Polsce dojazd gdziekolwiek i jakimkolwiek środkiem
lokomocji bywa nieco stresujący. Ponieważ kolej oferowała dojazd
niemal pod sam hotel, w którym miałem nocować, więc ją wybrałem.
Wszystko szło dobrze do Bydgoszczy. Tam niestety postój trwał
ponad 40 minut. Kolej Transsyberyjska za cara pewnie nie miała tak
długich postojów, a tu XXI wiek i wygląda to niewesoło. Okazało
się jednak, że kolej ma tak skalkulowane czasy jazdy, że ...
dojeżdża planowo. Prawdopodobnie czy trzeba czy nie trzeba, swoje
na stacjach pociąg odstać musi, by nie przyjechać za
wcześnie. Tak więc planowo po 6 godzinach zajechałem na stację
Gdańsk – Oliwa, gdzie przesiadłem się na SKM do Żabianki. Po
chwili poszukiwałem już swojego Hotelu
OPO,
co było dość łatwe, gdyż z dworca wychodzi się wprost na
obiekty AWF i położony wśród nich hotel. Telefonicznie
skontaktowałem się ze Sławkiem i umówiliśmy się na 16.00.
Miałem jeszcze ponad godzinę czasu, więc w położonej w pobliżu
stołówce zjadłem studencki obiad. Trasa zawodów położona jest
dość blisko hotelu, więc po kilku minutach weszliśmy w piękny
Oliwski Las i pozostało obrać tylko właściwy kierunek marszu.
Trasa była całkowicie otaśmowana, co pozwalało nie korzystać z
wydrukowanej mapki. Wydało mi się, że start winien być na
szerszej ścieżce, by umożliwić łatwiejsze wyprzedzanie w tłoku,
który jest na początku wyścigowego marszu, więc w tym kierunku
podążyliśmy. Trasa początkowo dość łagodnie pięła się w
górę, ale na całej długości była dość urozmaicona.
Wielokrotne podejścia i zejścia powodowały jednak, że nasze tempo
nie było rewelacyjne. Spowalniały nas prawdopodobnie podejścia, a
na zejściach nie przyspieszaliśmy, więc nasze tempo oscylowało w
okolicach 10-11 minut/km. Szliśmy dość bezmyślnie zdając się na
taśmy i cały czas rozmawialiśmy. Znamy się ze Sławkiem z netu
pewnie już z 1,5 roku, ale osobiście spotkaliśmy się właśnie w
to piątkowe popołudnie po raz pierwszy. W pewnym momencie jednak
wśród tych taśm zgubiliśmy drogę. Otóż w jednym miejscu trasa
zawodów niemal stykała się z samą sobą i to nie mogło być
jeszcze właściwie oznakowane, gdyż trzeba by ścieżkę w dwóch
miejscach przegrodzić taśmą, co przeszkadzałoby licznie
trenującym na tym terenie kolarzom. My przez nieuwagę poszliśmy w
tym miejscu na krzyż, co spowodowało u nas pewną konsternację,
gdy doszliśmy po chwili w to samo miejsce. Straciliśmy tu parę
minut zastanawiając się nad dalszym kierunkiem marszu, aż wreszcie
Sławek zdecydował, w którą stronę pójdziemy. Popatrzyliśmy na
GPS-y i po kilkunastu krokach wiedzieliśmy, że wróciliśmy na
właściwą trasę. Po kilku minutach spotkaliśmy idącą nam
naprzeciw dużą grupę z ... Hanią Słomską na czele. Ostatnia
lustracja trasy dzień przed zawodami i jak się okazało kontrola
jej długości, by nie zabrakło dystansu na 5 kilometrowej pętli.
Dowiadujemy się też, że na zawodach jednak pójdziemy w odwrotnym
kierunku. Chodzi o to by podejście było bardziej strome, a zejście
łagodniejsze. To jest bezpieczniejsze przy schodzeniu, no i okazało
się, że idąc w tę stronę lepiej widoczne są wystające na
ścieżce korzenie. Później spotykamy jeszcze grupę z Lubina,
która również postanowiła zapoznać się z trasą zawodów. Gdy
kończymy pętlę Sławek proponuje ponowne jej przejście właśnie
w kierunku zgodnym z zawodami. Nie mam nic przeciwko, nasz marsz ma
charakter rekreacyjny, więc nie powinien mnie bardzo zmęczyć.
Nasze tempo jest podobne mimo, że teoretycznie podejścia są
trudniejsze bo bardziej strome. Trasa ma trochę charakter
interwałowy. Powoduje to, że po wejściu na górkę ma się ochotę
odpocząć, gdy tymczasem na zawodach będzie trzeba ciągnąć mocno
do następnej górki. Z międzyczasów widać, że najłatwiejszy i
najszybszy będzie ostatni kilometr, gdzie trasa będzie prowadzić
najpierw łagodnie w dół a następnie płasko. Na moim profilu
endomondo można zobaczyć oba przejścia.
Po treningu Sławek
towarzyszył mi jeszcze do Hali Widowiskowo Sportowej, gdzie
odebrałem czip i numer startowy, weryfikując się na liście
startowej. Rozmawiam tu z wieloma nordikowymi przyjaciółmi
pracującymi przy organizacji zawodów lub w nich startującymi. Znów
spotykam Hanię Słomską, z którą długo rozmawiamy o trasach i
regulaminach zawodów. Cały czas się wszyscy uczymy tego nowego
“sportu”, więc wymiany poglądów na tematy związane z zawodami
są bardzo cenne zarówno dla sędziów jak i zawodników. Jak by nie
patrzeć, to nordikowe ściganie zawsze będzie kontrowersyjne, można
by powiedzieć, że z samego założenia. Dla mnie Nordic walking i
zawody Nordic walking to dwie zupełnie różne sprawy. Myślę, że
podobnie czuje wielu instruktorów i entuzjastów NW. Chodzi więc
też o to, by tych kontrowersji i niebezpieczeństw dla walkerów
było jak najmniej. Dopiero około 20-stej wracam do hotelu. O
21-szej dojeżdża Janek Helak.
W sobotę rano idę na
śniadanie w stołówce, po nim krótki spacer. Janek wychodzi nieco
wcześniej chcąc obejrzeć całą trasę. Przed 11-stą razem
udajemy się w kierunku startu. Tu spotykamy wielu znajomych i
przyjaciół. Dzięki Jadwidze Grochowalskiej nie musimy korzystać z
depozytu. Miło widzieć Mirka Bierkusa, który zawody nordikowe
zaczął traktować bardzo wybiórczo i okazjonalnie, przerzucając
się na współzawodnictwo biegowe. Imprezę oficjalnie otwiera
Prezes PFNW pan Olgierd
Bojke.
Odegrany zostaje hymn państwowy, co nadaje imprezie bardzo uroczysty
charakter, na miarę zawodów międzynarodowych. Wszak te finałowe
zawody Pucharu
Polski
są jednocześnie zawodami o Puchar
Świata.
Podczas całej imprezy obecni są sportowi patroni Pucharu Polski,
mistrzowie olimpijscy Leszek
Blanik
i Adam
Korol.
Wszyscy chcą mieć z nimi zdjęcie. Oni bardzo chętnie pozują
także z nami,
później idą w
marszu VIP-ów, by w końcu wystartować także w zawodach. Cały
czas wszyscy się rozgrzewają wykonując różne ćwiczenia.
Idę jeszcze choć
troszkę potruchtać. Zbliża się południe. Powoli udajemy się na
linię startu i mety. Pierwsze linie już zajęte, staję chyba w
czwartej lub piątej. Włączam endomondo, by zarejestrować marsz i
czekam na ostatnie odliczanie w tym roku w imprezie tak dużej rangi.
Zawody.
Na
starcie jest nas więcej niż zwykle. Tylko Mistrzostwa Polski miały
porównywalną liczbę zawodników startujących na 20km. Można by
nawet powiedzieć, że zawody w Polanicy-Zdrój to były oficjalne
“Mistrzostwa Południa”, a zawody w Gdańsku to nieoficjalne
“Mistrzostwa Północy”. Najliczniej jest obsadzona kategoria
wiekowa, w której startuję. Jest tu trzech zawodników bardzo
mocnych aspirujących do czołowych miejsc wśród wszystkich
startujących i czterech zawodników o podobnym poziomie szybkości
poruszania się z kijami. Tu walka będzie zapewne zacięta zarówno
o miejsca na pudle jak i o miejsca od 4 do 7. Zapowiada się więc
bardzo interesujący wyścig. Startujemy jak zwykle bardzo mocno ale
równocześnie spokojnie.
Ścieżka
po chwili zaczyna się zwężać. To niestety utrudnia wybór
optymalnej drogi poruszania się, trzeba iść taką stroną jaka nam
przypada. Będzie tak dopóki nie rozciągniemy się w długi
peleton. Gdy robi się szerzej zawodnicy i zawodniczki idące za mną
zaczynają mnie powoli wyprzedzać. Odchodzi mi jak zwykle Justyna
Zawiszewska, a także Janek Helak. Do ucieczki Justyny jestem
przyzwyczajony, jednak Jankowi nie tak często się to udaje, musi
być więc w dobrej formie i dyspozycji. A ja przecież wcale nie idę
wolno. Mimo to wyprzedzają mnie kolejni walkerzy. W pewnym momencie
wydaje mi się, że idę już ostatni w całej stawce startujących
na 20 km. Kontrolnie odwracam się przez lewy bark do tyłu i na łuku
ścieżki widzę idącą za mną kilkanaście metrów Marię
Zawadzką. No to chyba idę swoje i nie jest tak źle jak
przypuszczałem, bowiem Maria również nigdy nie odpuszcza i idzie
na maxa. Nie wiedziałem wówczas, że za Marią szły jeszcze trzy
zawodniczki. Niemniej wśród mężczyzn byłem w tym momencie
ostatni.
W
pewnym momencie dościga mnie ... Mirek Bierkus. Jestem trochę
zdziwiony, gdyż Mirek idzie w czołówce startujących na 10 km. Na
starcie nie zwróciłem uwagi, że go nie było wśród
długodystansowców. Idziemy cały czas w lesie i startujący na moim
dystansie uciekli mi dość daleko, toteż nie mam kontaktu
wzrokowego z ewentualnymi rywalami. Jestem do tego tak bardzo
przyzwyczajony, że zbytnio się tym nie przejmuję, przynajmniej do
czasu.
Gdy
zbliżam się do mety pierwszego okrążenia ze zdziwieniem jednak
spostrzegam, że nikogo nie doganiam. Nie widzę też ani Justyny ani
Janka, których znam najlepiej i powinienem chociaż mieć ich już w
zasięgu wzroku. Dopiero tuż przed nawrotem widzę kilkadziesiąt
metrów przede mną Jurka Bojanowskiego.
Pierwszy raz staruje na 20
km, na swojej 10-ce ma już zapewnione drugie miejsce w generalce PP
i teraz eksperymentuje na najdłuższym dystansie ... idąc boso.
Czas
pierwszego okrążenia na 5
km
: 41:38
jest dla mnie jak najbardziej zadowalający, choć nie rewelacyjny. W
tym momencie jestem 32 wśród wszystkich 36 startujących. Zaczynamy
znów powoli wspinać się na pierwszy kilometr pętli.
Mniej
więcej około 6 kilometra doganiam Jurka, który pyta na jaki czas
idę. Dla mnie zwyczajowym czasem jest 2:40:00, więc tak odpowiadam.
Wkrótce zauważam trójkę idącą w niewielkich odległościach od
siebie. Wśród idącej trójki jest Janek. Doganiam ich w momencie,
gdy mnie doganiają kolejni startujący na 10 km. Robi się nieco
tłoczno. Z rywalami mojego dystansu nie ma problemu, jednak
średniodystansowcy koniecznie chcą mnie wyprzedzić. Niemal
do końca drugiego okrążenia będziemy walczyć nawzajem się
mobilizując.
Czas
drugiego okrążenia
:
39:36
jest wyraźnie lepszy. Czas
po 10 km
:
1:21:14.
Przesuwam się na 28 miejsce wśród całej stawki zawodników i
zawodniczek. Niedaleko przede mną idzie Łukasz Sorn. Jestem już
dość blisko niego. Jednak po kolejnym kilometrze widzę, że
powiększył nade mną przewagę. Nie bardzo rozumiem dlaczego.
Widocznie nie tylko ja chcę przyspieszyć. Widzę, że wyprzedził zawodniczkę, którą ja też wkrótce
doganiam. W drugiej części tego trzeciego kółka znów doganiam
trójkę zawodników idącą blisko siebie. Oprócz Łukasza są to
Wanda Śliwka i Krzysztof Tymiński. Jestem dobrze rozpędzony, więc
wyprzedzam ich z marszu, bez czajenia się na
najlepszy
moment.
Krzysztofa
najtrudniej mi jednak było później zgubić. Do końca trzeciego
kółka trzymał się bardzo blisko. Wciąż jednak brakowało mi
Justyny. Czyżby aż tak dobrze maszerowała, że jej nie dogonię.
Na długiej prostej przed końcem kółka jednak ją dostrzegam. Ale
podziwiam, w porównaniu do Barlinka wytrzymała moje mocne tempo o
całe 10 km dłużej.
Już
teraz na trasie są tylko zawodnicy idący na 20 km. Na nawrocie nie
ma więc tłoku i Arek Kozak komentujący przebieg wydarzeń na
trasie mówi kilka zdań o każdym zawodniku mijającym punkt
kontroli czasu. Najpierw przedstawia Justynę “zapraszającą
wszystkich” na zawody do Tucholi (już 22 października). Później
swoją laurkę otrzymuję także ja, za wypowiedzi na forach
internetowych. Podobno organizatorzy zawodów chętnie korzystają z
moich “rad” tam wypowiadanych.
Jeszcze
nawrót, czas
trzeciego okrążenia
: 39:35.
Czas
po 15 km
: 2:00:49.
Jestem już na 24 miejscu. Na podejściu doganiam wreszcie Justynę.
W dali widzę niebieską koszulkę. Kolejny cel, który mogę
dogonić. Ale nie szarżuję. W zasadzie to nawet trudno by było ze
względu na i tak interwałowy charakter trasy. Idę więc cały czas
swoim tempem. Podobnie jak Justyna zaczynam odczuwać zmęczenie
górkami. Ale ciągnę ile mogę do przodu. Dzięki temu stratę
minuty i 20 sekund odrabiam gdzieś w połowie pętli. W tym momencie
nie wiedziałem, że wyprzedzam Jacka Witkowskiego, zawodnika z mojej
kategorii wiekowej. Jacek jest jednak o 5 lat młodszy i to mnie
nieco zmyliło. Przed sobą daleko widzę kolejną niebieską
koszulkę. Nie, to za daleko, nie jestem w stanie dogonić, po prostu
niemożliwe. Ale wciąż idę swoim tempem. I ... chyba się trochę
zbliżam. Zawodniczka przede mną idzie jednak bardzo szybko i
zaczyna doganiać zawodnika idącego przed nią. Ja również nie
zwalniam, nie myślę jeszcze o finiszu. Czy z kijami można
finiszować ? Na kilometr przed metą mam do zawodniczki około 30
metrów straty . W biegu to niewiele, ale w marszu trudniejsze do
zniwelowania. Chcę dociągnąć do mety tuż za tą dwójką mnie
wyprzedzającą. Jednak na około 100 metrów przed metą doganiam
Beatę Niewińską.
Najlepsze, że nie wiem jeszcze, że jesteśmy
znajomymi z dzienniczka treningowego run-log. Zawodnik idący 10
metrów przed Beatą ogląda się do tyłu. To Krzysztof
Szczodrowski, również zawodnik z mojej kategorii wiekowej. Chyba
jest trochę zdziwiony moim pojawieniem się. Ja już finiszuję ile
sił we wszystkich mięśniach. Powietrze łapię jak sprinter na 100
m. Krzysztof nie daje za wygraną, też przyspiesza.
Ja
jednak jestem rozpędzony jak chyba nigdy w życiu. Jakub Kortas
sędziujący na tych ostatnich metrach wychodzi na środek ścieżki,
by nas rozdzielić, gdyż podobno zaczęliśmy się przyciągać jak
magnesy. Mijamy go niemal równocześnie.
Ja
jednak jestem bardziej rozpędzony i zdobywam metr, i drugi przewagi,
i wpadam na metę 1 sekundę przed Krzysztofem. Niewiarygodna
pogoń zakończona dla mnie ogromnym sukcesem.
Czas
czwartego okrążenia
:
39:40.
Czas
na 20 km
: 2:40:29.
Jestem 20 wśród 36 startujących.
Za chwilę kolejni uczestnicy kończą najdłuższy dystans.
I
jeszcze jedna wręcz niewiarygodna rzecz. Trzy ostatnie okrążenia
zmieściłem w
różnicy czasu 4 sekund.
Chodzę chyba jak zegarek :) I dowiodłem tego nie pierwszy raz.
Zawsze te różnice czasu poszczególnych okrążeń u mnie nie są
wielkie. W Polanicy np. trzy ostatnie kółka zmieściłem w różnicy
13 sekund. Walka z Krzysztofem o 5 miejsce w kategorii wiekowej była
pewnie najbardziej emocjonującym momentem wyścigu na 20 km. Obaj
mieliśmy tu swoich kibiców, którzy dopingowali nas na ostatnich
metrach. Krzysztof jest zawodnikiem z Trójmiasta, więc pewnie
rodzina i znajomi krzyczeli za nim. Ja miałem Sławka Marusińskiego,
który mi kibicował przez całe zawody oraz znajomych i przyjaciół,
którzy wcześniej zakończyli swoje dystanse Pucharu Polski. Opieram
się o barierkę naprzeciw Sławka. Rozciągam łydki, łapię
oddech. Do barierki dochodzi również Krzysztof. Obaj nie wiemy co
powiedzieć. Chyba jesteśmy zaskoczeni całą sytuacją. Gdy przed
zawodami analizowałem jego czasy na nieco krótszych dystansach
uzyskanych w innych zawodach, wydawało mi się, że mamy zbliżone
możliwości na dystansie 20 km. Nie spodziewałem się jednak, że
walka będzie tak zacięta i wyrównana na ostatnich metrach. Dla
takich chwil warto startować w zawodach i to niezależnie czy w
takim
pojedynku
się wygra czy nie, i niezależnie czy walczy się o 1-e, 10-te czy
100-tne miejsce. Gratulacje Krzysztofie za piękną rywalizację,
życzę wielu nordikowych sukcesów, a w następnym wyścigu wynik
może być przecież zupełnie inny.
Medal
za uczestnictwo, torba z gadżetami czyli “federacyjną” koszulką
i bon na tradycyjny obiad ze schabowym na czele. Odbieram z
“depozytu” Jadwigi mój plecaczek i przebieram mokrą koszulkę.
Idę do namiotu zjeść. Justyna, która też już dawno przekroczyła
metę, macha do mnie i robi miejsce przy stole. Nie trzeba się
spieszyć. W Pucharze Świata nie stanę na pudle. Dopiero generalka
Pucharu Polski będzie dla mnie miłym zakończeniem.
Do obiadu gorąca
herbata. Jest zimno, więc chętniej się ją pije niż chłodną
wodę. Potem jeszcze gorąca kawa. Podczas dekoracji Pucharu Świata
zaczyna przelotnie padać. Chowamy się do namiotu. Wiem już, że za
drugie miejsce w generalce dostanę pamiątkowy puchar. Dekoracje idą
sprawnie i szybko. W końcu staję na “swoim” pudle i otrzymuję
srebrny puchar i medal w kategorii K40+ na dystansie 20 km.
Jeszcze
pamiątkowe zdjęcia z innymi uczestnikami pucharowych zmagań.
Wielu
z nich podobnie jak ja było na niemal wszystkich imprezach. Teraz
dziękujemy sobie za rywalizację i myślimy już o przyszłorocznej
edycji.
Jeszcze
Maria sympatyczna zawodniczka z Lubina, znana w całej Polsce, chce
mieć ze mną wspólne zdjęcie, ... oczywiście z całkowitą
wzajemnością :)
Na
podsumowanie Pucharu Polski 2011 przyjdzie jeszcze czas, tymczasem z
Jankiem, który w kategorii M50+ zajął trzecie miejsce w generalce,
myślimy już o powrocie do Poznania.PS Do tej relacji z 2011 roku dopisuję suplement z kilka informacjami.
Zawody odbyły się 8 października 2011 roku.
Na dystansie 20 km zwyciężył Bogusław Barbużyński z czasem 2:07:27.
Druga i jednocześnie pierwsza wśród kobiet była Elżbieta Wojciechowska z czasem 2:08:20.
Na dystansie 10 km zwyciężyli Bartłomiej Skowron 1:02:53 i Beata Boczar 1:08:55.Na dystansie 5 km zwycięzcami zostali Tomasz Kozakowski 31:49 i Aldona Bon-Pantkowska 36:15.
W kategorii osób niepełnosprawnych najlepsze czasy uzyskali Mirosłąw Olszewski 34:51 i Jadwiga Grochowalska 39:54.
Dystans 20 km ukończyło 36 osób, 10 km 81 osób, 5 km 132 osoby. Łącznie uczestniczyło 249 zawodniczek i zawodników,